poniedziałek, 31 stycznia 2011

Biografia - w poszukiwaniu faktów

Wybaczcie wszyscy, którzy tu na chwilkę przystajecie. Jestem, i powiem czemu mnie nie było. Instytut Grotowskiego przygotowuje nowatorską sieciową Encyklopedię.  http://www.grotowski.net/encyklopedia  My napiszemy, a każdy z Was będzie mógł tam pobuszować, do woli, być może także dopisywać, komentować i dyskutować. Mamy nadzieję, że wielu znajdzie także coś ciekawego dla siebie. Pozwolimy (może i nawet) obrażać się na nas, byle nie... do końca życia. 

W marcu powinniśmy zacząć wklepywać teksty, napiszemy tam to wszystko, co do tego czasu uda się przygotować. A później - my także będziemy dopisywać, rozszerzać i wyjaśniać. Może zrobi się z tego nawet blog, bo czemużby nie. Myślimy także o wersji angielskiej tekstów, na to jednak trzeba będzie dłużej poczekać, może jednak nie dłużej niż najbliższy rok.

Ja, jako tropicielka kodu Zygmunta Molika uprawiam tam swoje ulubione podwórko. Na razie to jeszcze istny ugór, o nie do końca określonej wielkości, lecz kto to wie jaką 'wspaniałą posiadłość' za czas jakiś, być może, posiądę. Na razie zajmuję się dokumentami, które mam w domu, a okazało się, że jest ich więcej niż myślałam. Bo wyglądało, w początkach, że to ledwie jedna, choć pękata, teczka. A tu - proszę - niespodzianki gonią jedna drugą. Przejrzenie tych skarbów zawsze odkładałam, chmara obstrzępionych i zabazgrolonych karteluszek zachęcała, raczej, do pozostawienia zajęcia w miejscu, w którym było. A dziś, np,. wyjęłam pęk wyrwanych z kołonotatnika karteczek; oczywiście nie ponumerowanych i nie datowanych, na dodatek zapisanych iście lekarskim charakterem pisma. Do tego pokreślonych we wszystkie możliwe strony. Jednak proszę: mam oto pierwsze świeże przemyślenia, i tematy do dookreślenia czekających zadań.

2 I 1975 - Zygmunt stał się kierownikiem - Laboratorium Terapii Zawodu, i poprowadził zajęcia z zakresu poradnictwa w dziedzinach technik aktorskich - w ówczesnym Instytucie Aktora - Teatrze Laboratorium. Przedsięwzięcie nazwano - Acting Therapy. Po latach Molik przemianował logo na - Głos i Ciało. Ta autorsko opracowana metoda treningów służących głosowi - ewoluowała właściwie zawsze, do końca, a ja patrzę na procesy jej powstawania. Patrzę na ręczne notatki zapisywane gdzieś, na brzegu krzesła w chwili znalezionej na skupienie? Lub przeciwnie, być może, w chwili krótkiej nudy przy samotnej kawie, gdzieś w trasie.

Nabiedziłam się wielce by zrozumieć co autor miał na myśli; puzzle ze stroniczek niechętnie układały się w szereg, tak długo nikt ich nie niepokoił. W końcu udało się, widzę 'i ręce i nogi'. Przyjemne uczucie. Każdemu życzę momentów, w których wszystko staje się i jasne i łatwe. 

środa, 12 stycznia 2011

Być rozumianym, rozumieć innych

A mnie kiedyś bardzo odbiło - powiedział Zygmunt, po długim wpatrywaniu się w krajobraz za oknem. Od razu wiedziałam co chce powiedzieć, pomimo że minęło już około 20 lat.
Do dziś pamiętam tamto uczucie bólu i żalu z powodu niesprawiedliwego potraktowania; i wewnętrzny bunt, choć nie zareagowałam, mimo kłębiących się uczuć. Ledwie pamiętam co to było, pewnie drobiazg jakiś lecz pamiętam jego postawę lekceważącej wyższości, i to jedno złośliwie, jadowite zdanie. Pamiętam być może dlatego, że był to szczęśliwie odosobniony "wybryk".

Były to lata 80te i Z. miał, ugruntowaną już mocno, zawodową pozycję, z wojaży przywoził 'prawdziwe pieniądze', a za 100 dol. miesięcznie żyło się wówczas w Polsce po królewsku. Zewsząd słyszał "mistrzu -ach i -och" i widocznie uwierzył, że jego 'pozycja' daje mu narzędzie do "oglądu maluczkich z góry nieomylności". Jak długo trzymał go ten stan, który pod koniec życia wrócił głośnym wyrzutem sumienia - nie wiem. Obserwowałam przecież jego codzienny stosunek do ludzi, w tym studentów - i widziałam łagodność, zrozumienie i chęć pomocy. Najczęściej każdego z nich chwalił: bardzo dobrze, lecz gdy trzeba było dodawał też to swoje "ale...". Lecz to "ale" zawsze było w wyważony sposób objaśnione.

Piszę o tym, bo jestem w dziwnym okresie życia. A zaczęł się bodaj w grudniu 2009, w sali Teatru Współczesnego we Wrocławiu - od jednego zdania Paula Allain'a (profesora University of Kent w Canterbury) gdy zapytał: Ewa, czy ty mówisz slangiem?
Paul zna dobrze polski lecz, jak każdy obcokrajowiec, nie może czuć całego podskórnego pulsowania języka, pomyślałam, trudno opanować znajomość wielowiekowych odniesień i skojarzeń obcego narodu, używam widać, w nadmiarze różnych 'cytatów' i odniesień, stosowanych potocznie...
  
Minęło trochę czasu (od kiedy zdumiało i rozbawiło mnie tamto zdanie) a w moich stosunkach z przyjaciółmi od zawsze - zapanowało wielkie zamieszanie. Od kolejnej osoby wysłuchiwałam wielu rad i żali. I to począwszy od rad tyczących np. fryzury i strojów jakie byłyby jakoby dla mnie najwłaściwsze do żali - o brak prawdziwego zainteresowania (!?). Nie słuchałam tego z radością, lecz milczałam. Zastanawiałam się tylko, co się dzieje, że właśnie teraz o tym wszystkim słyszę. A ponadto, i powszechnie, zafascynowano się prywatnym życiem... moich dzieci i wnuków. Cóż, nie rozumiałam nadal; źle czy dobrze je wychowałam i dlaczego podlega to tak bezwzględnej ocenie.

Miałam dobrego męża, widziałam kawał świata. Dość nagle przestało być to dobrze widziane... bo miałam przecież dużo od innych lepiej więc nie mam prawa, być choć trochę i z czegokolwiek niezadowolona. Do tego doszła najważniejsza 'troska' bliźnich - dlaczego palę papierosy, natychmiast powinnam przestać, bo eh tam, każdy wie. A ja przecież nie od teraz palę i pewnie będę nadal choć się staram, mam już nawet e-papierosa. Więc skąd - teraz właśnie - tak powszechny niepokój; tego też nie rozumiałam, bo skoro innych palących w towarzystwie nie tyka się prawie wcale. Ciekawie brzmiały także uwagi typu: przytyłaś trochę, tak trzymaj! bo jak widziałam cię ostatnio to byłam... przerażona, wyglądałaś strasznie!

Nie trzeba już chyba dalszych opisów innych wspaniałych dowodów przywiązania i akceptacji, jakimi raczono mnie wręcz bez umiaru. Zdawało się przyjaciołom zapewne (?), że ustawianie świeżej wdowy to najlepsze co mogą dla niej zrobić gdy właśnie rozpaczliwie szuka sposobu na dalsze życie. Na początku byłam oczywiście zdumiona i rozżalona lecz reagowałam dość umiarkowanie. Później zaczęłam czuć już złość skoro nie rozumiałam; zmówili się? nie doświadczałam takich sytuacji wcześniej. Tak więc, po czasie, kilka osób dostało należytą odprawę a od kilku innych po prostu się odsunęłam. Choćby po to by nie mieć niesmaku, że dałam się sprowokować do niemiłych reakcji. Teraz staram się zracjonalizować to zupełnie nowe dla mnie 'zjawisko'.

I chyba zaczynam cokolwiek rozumieć więc na początek stosuję danse économique, który był specjalnością Zygmunta. Tyle tylko, że on stosował go na parkiecie, a ja zaczynam w ten sposób tańczyć w życiem. Bo zrozumiałam to wszystko tak; w wielu osobach mogła zgromadzić się, uświadomiona lub nie, zazdrość, niechęć czy żal, skoro szeroko słynę z natychmiastowych, celnych i często prześmiewczych ripost. Niejednemu musiały dać się we znaki, nawet gdy były wielce zasłużone. Gdy nadszedł czas, w którym nie ma już (pewnie) czego mi zazdrościć, a samemu jest się w sytuacji, która może budzić zazdrość, nadszedł czas aby przemówić z owej góry nieomylności i okazać domniemaną wyższość. Wiąże się to z utratą niezbędnego do siebie dystansu i zaburza ogląd realnego świata? widać ten argument nie przychodzi do głowy wiedzącym wszystko lepiej, i serwującym tę pewność bez umiaru, innym.

Trzymam kciuki, by nie przyszło mądralom tym wszelkim, kiedyś tam, długo patrzeć w krajobraz za oknem by później ze smutkiem powiedzieć głośno (jeśli odwagi wystarczy) - a mnie kiedyś bardzo odbiło. Bądźmy, może, dla siebie milsi, chociaż się starajmy. Swoje kąśliwe, jedynie słuszne racje stosujmy z należytą rozwagą, i najlepiej tylko wówczas gdy artykulacja owych słusznych racji naprawdę jest niezbędna. Łatwiej będzie, wszystkim nam, uzyskać zrozumienie na którym przecież... każdemu z nas zależy.

środa, 5 stycznia 2011

Praktyczny aspekt życia - nie dla Maestra

Z moich wieloletnich obserwacji ten fakt wynika bezspornie, rodzaj wykonywanego "artystycznego" zajęcia jest bez znaczenia. Ćwierć wieku przepracowałam w Filharmonii, z orkiestrami kameralnymi i chórami, wiem więc, wielki mistrz z trudem zauważa realia życia. Przysłowiowe skarpety nie do pary, koszula na lewą stronę - oczywistość. Gorzej, gdy nie pamięta się gdzie się mieszka, i czy skręcić w lewą czy w prawą stronę by dotrzeć do celu.

Znalazłam dziś w sieci zdjęcia Zygmunta z ostatnich warsztatów w Barcelonie - wraz ze wszystkimi uczestnikami podpisanymi z imienia. Te zajęcia odbywały się, tym razem, nie w Institut del Teatre - na zaproszenie wspaniałego Raimona Avila lecz w okazałym Domu Kultury, sprzężonym z multimedialną biblioteką, księgarnią i innymi udogodnieniami, które u nas we Wrocławiu, cóż, zbyt często nie występują.
(Les Golfes de Can Fabra, Biblioteca Ignasi Iglesias, Carrer del Segre, luty 2008)

Ten okazały budynek stoi przy obszernym placu w dzielnicy Sant Andreu, a sala do pracy była na 2. pietrze i zajmowała pewnie połowę kubatury piętra owego budynku. Ta piękna okolica, na tyłach Ośrodka, zachowała jeszcze urok starego małego miasteczka (choć deweloperzy doprawdy robią co mogą, aby każdy 'schorowany już' stary dom zastąpić nowoczesnym).
Dzielnica Andreu, szczęśliwie, nie jest popularna wśród turystów więc przed zajęciami, w miłej ciszy, z wielką przyjemnością wystawialiśmy twarze do słońca rezydując na tarasie obszernego baru-restauracji przy wspaniałych tapas, o smakach i cenach różniących się od tych w centrum.

Na zdjęciu Zygmunt wygląda na bardzo zmęczonego, był po przebyciu ciężkiej grypy.
                  Pep Payo; studenci Curso De Voz y Cuerpo Con Zygmunt Molik

Panów, jak widać, było jedynie dwóch. Oddam im zatem pierwszeństwo;

Pep Payo, aktor. Aktywny na blogu i Instagramie
Roger Consul, aktor-narrator, gawędziarz. Dramaturg, reżyser, tłumacz, edytor, dydaktyk-wykładowca (interpretacja, pantomima, clownada) 

Panie, oczywiście, przybyły liczniej;

Laia Oliveras, aktorka, piosenkarka, nauczycielka
Aina Huguet, aktorka
Laia Ricart, aktorka i instruktorka gry aktorskiej
Elisabeth Cauchetiez, aktorka, clown, 
Norma Cano, aktorka, reżyserka, dziennikarka
Virginia Guerrero, aktorka, tancerka
Rakel Ezpeleta, aktorka, choreografka 
Anna Caixach, aktorka. Reżyser-koordynator Roku Grotowskiego, Barcelona 2009. 
         W stażu V&B uczestniczyła także w 2007 oraz w 2008 we Wrocławiu
Diana Kerbelis, aktorka, teatr dla dzieci i młodzieży
Beatriz Marahver, aktorka, tancerka, shiatsu, trener 

Wracaliśmy metrem nr 1, po 7 przystankach należało przesiąść się na 'trójkę', na Passeig de Gracia. Zawsze jest tam wielkie zamieszanie bo to duża stacja przesiadkowa. No i stało się, ja wysiadłam a Maestro został za zatrzaśniętymi, przed nosem, drzwiami. Podumałam co mogłabym z tym fantem począć lecz w końcu ruszyłam 'do domu', liczyłam na to, że ponieważ pozostał do pokonania jedynie jeden przystanek Zygmunt sam trafi, z łatwością, taksówką choćby.
A mieszkaliśmy wówczas w miejscu jakie można sobie tylko wymarzyć - na Bari Gotic, tuż przy Basilica de Santa Maria del Mar (to jedyny zachowany przykład czystego gotyku katalońskiego). Jedyną niedogodnością tak znamienitego adresu było trafienie na właściwą, odchodzącą od Via Laietana, jak większość z nich, krętą i zatłoczoną nieprzytomnie przez turystów uliczkę.

W apartamencie przygotowałam już kolację - godną wojownika powracającego z wielkiej, samotnej wyprawy i... zaczęłam denerwować się; minęło aż 3 kwadranse a Mistrza ani śladu. Wyszłam więc na ulicę i przeczesywałam tłum wzrokiem wypatrując wyczekiwanego. Zupełnie nic, nikogo znajomego.
Drogę od Laietany przebiegłam chyba trzykrotnie, wypytując mijanych przechodniów czy aby nie widzieli poszukiwanego. Bez rezultatu. Spanikowałam, minęło przecież kolejne 3 kwadranse. Postanowiłam 'zaczepić'... policjantów w radiowozie; lecz przedstawiciel władzy poinformowany, że tak-owszem poszukiwany jest i przy zdrowych zmysłach i ma pieniądze, ma też zapisany adres i własne klucze - szybko stracił zainteresowanie.
Biegnąc, po raz kolejny, w stronę Marii Morskiej zobaczyłam - otoczonego zgromadzonym tłumkiem, a wszyscy starannie oglądali wyjętą z kieszeni karteczkę z zapisanym adresem i ... deliberowali srodze. A stali przecież na rogu właściwej uliczki, ledwie 3 metry od naszej bramy.

Tak więc to pewne - praktyczny aspekt życia nie dla Mistrza, i dziwne, bo także dla turystów zwiedzających Barcelonę... też, raczej nie (?).

wtorek, 4 stycznia 2011

Pula, Chorwacja

Święta i Nowy Rok - coroczne okazje do kontaktów z przyjaciółmi, których nie widziało się od dawna. Przysyłają życzenia, zapraszają z wizytą, proponują serdeczną gościnę.

Napisał do mnie Gianni Palmulli, oddany serdeczny druh z Turynu. Przez całe lata organizował warsztaty Zygmunta (wyjazd do Turynu był wpisany w coroczny kalendarz zajęć) a jakieś 5 lat temu odwiedził nas, z rodziną i przyjaciółmi, gdy byliśmy na zajęciach, a później i wywczasach - w Puli. To dzięki niemu poznałam wówczas, i spędziłam z nią urocze wspólne dni, Giovannę Lanzę - znakomitą mezzosopranistkę, która niebawem po naszym spotkaniu wystąpiła na wrocławskim festiwalu Wratislavia Cantans  http://www.giovannalanza.com/ 

Pula to wspaniałe miejsce do życia, i na wakacje - otoczona jest zatoczkami z białawymi skałami i morzem, dużo w niej słońca. Miasto Pula wciąż pozostaje silnie osadzone w przeszłości, mając niezwykłą starówką i świetnie zachowane koloseum, które wciąż żyje - dzięki koncertom i spektaklom.

Voice and Body, które poprowadził wówczas Zygmunt - było "najdziwniejsze" jakie widziałam. W ramach festiwalu młodzieżowego zgromadziła się na nim grupa młodych ludzi, w tym młodziutkich panienek. Było ledwie pięć dni aby próbować uzmysłowić młodym damom, że to nie tylko zabawa. Molik, jak to on, podszedł do zadania możliwie pragmatycznie; postanowił pracować tak, aby atmosfera zabawy pozostała. Pomimo, że byłam tym wielce zdumiona (elegancko mówiąc) śpiewająco, nomen omen, przeprowadził ten 'eksperyment', a pozwolił sobie na ten rodzaj pracy tylko wówczas, ten jeden, jedyny raz.

Panienki bardzo się starały i pracowały, jak im się pewnie wydawało, z właściwym dojrzałości oddaniem. Mistrz był pobłażliwy i po ojcowsku serdeczny, z uśmiechem obserwował i akceptował te dość nieporadne poczynania. Po raz pierwszy także, pozwolił, na tłumną obecność rodzin i fanów - na pokazie kończącym pracę. Pracę zwieńczył więc "występ" w światłach nieustanne migających fleszy, wśród aplauzów, oklasków i zachwytów. A my, mieliśmy później wiele powodów do serdecznego śmiechu, lecz był to niewątpliwy i kolejny sukces działania "metody" Molika.

Zresztą, był to już okres kiedy Zygmunt akceptował oczywisty fakt; 5-dniowy staż wymaga innej formy. Bowiem wyniesiony, z okresu pracy w Laboratorium, nawyk niezwykłego skupienia i atmosfery niemal sacrum w pracy - nieczęsto już przystawał do nowego XXI wieku, i mentalności dzisiejszych partycypantów. Cóż, część z nich jedynie zalicza kolejne staże, szukając możliwie łatwych recept na medykamenty o natychmiastowym działaniu; zbiera liczne kwity, mające potwierdzać wolę samorozwoju.

Na Bałkany jeździliśmy wielokrotnie; w Chorwacji byliśmy trzykrotnie, kilkakrotnie byliśmy w bośniackim Mostarze - w zrujnowanym wojnami mieście, gdzie są niezwykli ludzie, zdolni i zdeterminowani. W pracy dostarczali mistrzowi wiele satysfakcji.

A wracając do Puli; będę starała się dotrzeć do osób, które rejestrowały wówczas wyniki pracy swoich pupili, może zachowały się te rejestracje, i być może ktokolwiek zechce przesłać ich kopie.